Forum Osada Fantasy... Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Lunarie Srebrzystooka, kapłanka księżyca
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Osada Fantasy... Strona Główna -> Ruiny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lunarie Srebrzystooka
Kapłanka i Czarownica



Dołączył: 26 Kwi 2006
Posty: 1395
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: Laurelindorenan

PostWysłany: Śro 11:14, 20 Wrz 2006    Temat postu:

Dobra, tamten opis historii postaci był badziewny strasznie; niedokładny i w dodatku mało zrozumiały dla postronnych. Ostatnio tworzyłam sobie profil do GW, więc wklejam też tu jego fragment o historii- jeśli komuś by się chciało czytać, miłej zabawy.
(nie płaczcie w najbardziej tragicznych momentach, nie warto Razz)

Czarownica westchnęła i głośno zatrzasnęła starą, grubą księgę, którą trzymała na kolanach. Z zamyśleniem spojrzała na siedem dopalających się świec; ich złocisty blask napełniał dziwnym spokojem jej bladą twarz i rozświetlał cienie pod oczyma.
Na zewnątrz wirował śnieg.

Delikatne płatki niczym zgubione pióra anielskie łagodnym całunem okalały świat, bezgłośnie uderzając o szyby mordowni. Gospoda była już pusta; nawet Barnaba widocznie zmęczony całodzienną pracą gdzieś się ulotnił.
Dziewczyna wstała, podchodząc do okna. Lekkim ruchem dłoni dotknęła uchwytu i po chwili namysłu szarpnęła mocno, otwierając je na oścież.
Mroźne, nocne powietrze uderzyło ją w twarz, rozwiewając ciemnoblond loki i zaczepiając lodowe drobinki na jej rzęsach.
Nie bała się zimna. Była z nim oswojona, podobno jak z wieloma innymi rzeczami...
Gwiazdy także znały ją już dobrze. Mrugały przyjaźnie z atramentowego nieba, pozornie obojętne i nieprzystępne. Posłała im nikły uśmiech, a iskierki w jej niebieskich oczach zamigotały lekko.
Po chwili chmury odsłoniły także księżyc. Jego niesamowite światło spowijało ziemię, rzeźbiąc dziwaczne cienie na śniegu i tańcząc tu i tam wśród nagich gałęzi drzew. Świat zdawał się być pogrążony w półśnie, jakby upojony swoim własnym, eterycznym pięknem. Dzwoniące echa ciszy unosiły się na wietrze. Czarownica przymknęła powieki, a siedem świec na jej stoliku po kolei zgasło. Przed oczyma stanęły jej wspomnienia.

Corma tultien te
Huines se nutien.
Tercáno Nuruva.
Tuvien Corma tultien te
Huinesse nutien
Corma turien te Corma...

Nieświadomie zaczęła nucić starą, tradycyjną pieśń, którą zawsze śpiewał arcykapłan w świątyni księżyca.

Dom.


Tak dalekie i nieistniejące już królestwo, które kiedyś bardzo kochała, nie wyobrażając sobie życia poza jego granicami. Szkoda, że potem wszystko się zmieniło…

*

Urodziła się w arystokratycznej rodzinie, choć nie dawało jej to zbyt dużych możliwości.

Gdy miała kilka lat wysłano ją do świątyni na szkolenie, dzięki któremu wkrótce stała się strażniczką księżyca. Kilka lat później podniosła swój status na kapłankę, tym samym stając się kimś ważnym; cenionym w swej ojczyźnie.

Niestety, nie na długo…



…Huinesse nutien
Corma turien te Corma...

Hałas i zamęt. Biegający dookoła ludzie, krzyki umierających, krew… pałac królewski w płomieniach.

Tyle zapamiętała z ataku najeźdźców.

Biegła przez korytarz, w przeciwnym kierunku do uciekającego tłumu. Łokciami torowała sobie drogę, pragnąc za wszelką cenę dostać się do królewskiego portu. Było za późno na jakiekolwiek decyzje czy wątpliwości. Miała dwa wyjścia- opuścić to miejsce na zawsze, wydostać się na wolność, na inny świat, tym samym przyjmując rolę wygnańca. Mogła też zostać, schować się, przeczekać. Ocaleć i… co dalej? Żyć w zrujnowanym świecie odłamków przeszłości, niczym zwierzę w klatce, dyskryminowane przez wszelkie więzi?

Było to niebezpieczne, ale ona nie kierowała się rozsądkiem. W tym momencie prowadził ją impuls, jakieś przeczucie…

Nagle zamaskowany jaszczuroczłek wyskoczył naprzeciw niej z mieczem. Uchyliła się od ciosu, cudem unikając wielkiego zwału gruzu, który sekundę później zabił jej napastnika i nie oglądając się ruszyła dalej. Widziała wiele nieprzyjemnych scen po drodze…

Szlachcice błagający o zmiłowanie i bezlitośnie zarzynani przez jakieś stwory, płaczące dzieci pozbawione matek… mimo tego, kierowała się pod prąd wielkiego tłumu ludzi rozpaczliwie próbujących dostać się do schronów w podziemiach. Kilka razy przewróciła się, boleśnie kalecząc dłonie, jednak uparcie posuwała się dalej.

Wtem usłyszała znajomy głos wołający ją po imieniu. Tuż obok zjawił się wielki, postawny wilkołak, łapiąc ją za ramię w niespokojnym geście.

- Srebrzystooka… co ty robisz? Musimy uciekać, ukryć się…- przyjaciel szarpnął jej rękę, ciągnąc za sobą.

- Właśnie to robię- powiedziała głośno, chcąc przekrzyczeć rozszalały tłum. W jej oczach zjawił się wyraz dziwnego zacięcia- Jeśli chcesz, chodź ze mną.

Wilkołak bez słowa skinął głową i podążył jej śladem.

Gdy przebiegali salę balową, której sufit w połowie się zawalił, kapłanka księżyca usłyszała krzyk. Przyjaciel popchnął ją na ziemię; błysnęło błękitne światło i po chwili Luna poczuła, jak obok niej upada coś ciężkiego. Zdezorientowana podniosła głowę, ogarniając wzrokiem sytuację.

Jej oczy zaszkliły się gwałtownie, a twarz zbladła. Nie mogła w to uwierzyć.

Wilkołak leżał nieopodal… martwy.

…Corma tultien te
Huines se nutien.
Tercáno Nuruva…

Światło błysnęło po raz kolejny, tym razem wycelowane w nią. Nieświadomie, jakby w półśnie wstała i wymijając morderczy promień, już miała uciekać, gdy jej spojrzenie przykuł przedmiot znajdujący się w zaciśniętej łapie zmarłego. Drżącą ręką wyciągnęła ze szponów towarzysza małą, srebrzystą pozytywkę…

*

W końcu dopadła do przystani. Jednym susem wskoczyła na pokład odcumowującego statku, mieszając się z tłumem pospólstwa zgromadzonego na łajbie. Wszyscy szlachcice zostali w zamku, ślepo wierząc w nieśmiertelność ojczystego królestwa…

Zanim czarownica zdążyła chociażby rozeznać się w obecnej sytuacji, usłyszała rozpaczliwy krzyk dobiegający gdzieś z brzegu.

- Luna!

Obejrzała się. To była jej młodsza siostra.

- Chodź, musimy się schronić… Rodzina cię potrzebuje, martwią się o ciebie! Szybko, zdążysz jeszcze wrócić na ląd…

Czarownica nie odzywała się. Stała tylko nieruchomo, z dziwną obojętnością patrząc w oczy dziewczyny. Dookoła uwijali i przepychali się ludzie, ogarnięci paniką, zajęci własnymi sprawami… a gdzieś pomiędzy nimi, niewidzialna dla oczu postronnych, rozgrywała się mała, niema tragedia.

Statek odpływał.



I tak oto Lunarie Srebrzystooka opuściła na zawsze dom, krewnych i wszystko co posiadała. Odpłynęła w nieznane, a ostatnią rzeczą jaka żegnała ją w tej drodze, było zrozpaczone, jakby zdziwione spojrzenie jej siostry…

*

Mały, srebrzysty półksiężyc na jej czole, symbol służby kapłańskiej, zabłysł lekko, jak dotąd niewidoczny pod grzywką. Kto raz zostaje sługą Nocnego Pana Nieba, ten jest nim już do śmierci… Z tej ścieżki nie ma odwrotu.

Luna potrząsnęła głową, jakby chcąc pozbyć się napływających nieustannie obrazów. Nie miała ochoty przypominać sobie pewnych rzeczy… to zbyt bolało, zostawiając pewien rodzaj wyrzutów sumienia i głupich przypuszczeń „co by było gdyby…”.

Jednak puszczone wodze fali wspomnień nie mogły powstrzymać ich po raz drugi. Przed oczyma czarownicy pojawiały się sceny, tak realne, jak gdyby dzieliły ją od nich dni zaledwie, a nie lata…


*

Mijał czas. Młoda kapłanka księżyca znalazła się w jakimś niewielkim porcie, nie wiedząc, gdzie dalej podążyć. W pierwszej lepszej karczmie poznała pozornie sympatycznego krasnoluda, który po krótkiej rozmowie zaproponował jej bezinteresowną pomoc.

W ten dość naiwny sposób niedoświadczona Luna straciła swoją sakiewkę i wszystkie drogocenne przedmioty, jakie posiadała.

Gdy zorientowała się, że ją okradziono, zawrzał w niej gniew. Postanowiła zemścić się za zniewagę i odnalazłszy złodzieja po jakimś czasie, dała mu solidną nauczkę. Całe to zdarzenie zaobserwował pewien sędziwy pirat, proponując jej, by przyłączyła się do jego załogi…

Wahała się z odpowiedzią tylko przez chwilę.


Na statek zaciągnąłem się,
Gdym dzieckiem jeszcze był,
Żeglować chciałem pośród mórz
Do końca moich dni.
A okręt najpierw piekłem był,
Lecz niebem mi się stał,
Na topie trupią głowę i
Dwa piszczele miał.

KODEKS PIRACKI

1. Każdy ma prawo głosu w sprawach istotnych i każdy będzie posłuszny decyzjom wspólnoty
2. Kapitan otrzyma półtora udziału w podziale łupów. Oficer, bosman, doktor i cieśla jedną część i ćwierć, cała reszta zaś po jednej części. Wszyscy mają równe prawo do zdobytej żywności oraz mocnych trunków. Z powyższych można korzystać do woli poza okresami niedostatku.
3. Jeśli ktoś po wejściu na zdobyty statek nie przyzna się do znalezienia złota, srebra, platerów, klejnotów lub pieniędzy o wartości większej niż osiem funtów zostanie ukarany wykluczeniem i wysadzony na bezludnej wyspie jedną butelką prochu, jedną butelką wody, pistoletem i śrutem.
4. Nie wolno bić się na pokładzie, a każda kłótnia ma być zakończona na brzegu przy użyciu szabli i pistoletów
5. Każdy zobowiązany jest do utrzymania swojej broni oraz amunicji w czystości i gotowości do użytku. Kto zaniedba tych obowiązków, zostanie pozbawiony swojego udziału lub ukarany w sposób, jaki kapitan i załoga uznają za stosowny.
6. Każdy uznany winnym tchórzostwa lub dezercji podczas akcji zostanie wykluczony lub ukarany śmiercią
7. Jeśli ktoś straci rękę lub nogę albo stanie się kaleką w czasie pełnienia służby dostanie sumę 150 funtów i będzie mógł zostać z załogą tak długo jak zechce
8. Kto będzie szperał w ładowni, chodził z zapaloną świecą bez latarni, palił nie osłoniętą fajkę zostanie ukarany tak jak kapitan i załoga uzna to za właściwe.
9. Na pokład nie można przyprowadzać mężczyzn. Jeśli kobieta namówi mężczyznę i przemyci ją na statek w przebraniu poniesie śmierć
10. Załoga nie bierze jeńców ani zakładników, jeśli kapitan się na to nie zgodzi.

*

Piratem wkrótce stałem się
I pokochałem to,
Parszywy to był los,
Lecz tam znalazłem zemstę swą.

(...)

Kanonier już wymierzył cel
I szybko tli się lont.
Trafiamy go i tonie już,
Strzaskane maszt i ster.
Rekinów szare ciała w krąg
Dostaną dziś swój żer.
*
Czarownica wkrótce poznała innych członków załogi, w szczególności zaprzyjaźniając się z jednym- młodzieńcem zwanym Xanthrianem.
Początkowo nie byli zbyt dobrze traktowani przez innych piratów, jako że zajmowali pozycję majtków. Wkrótce jednak zmieniło się to, zważając na ich duże postępy i osiągnięcia. Luna stała się główną doradczynią kapitana, który zaczął doceniać jej pomysłowość. Po jego śmierci z powodu choroby jakimś cudem sama zajęła to stanowisko, wznosząc Xantha na pozycję kwatermistrza. Wtedy właśnie nadeszły najlepsze lata w jej dotychczasowej karierze.

Każdy tydzień przynosił jakąś przygodę, łupy i złośliwe uciechy pokroju podpalania wiosek czy porywania szlachciców.
Skład ich załogi zmieniał się, do czasu, gdy doszedł do swej najlepszej formy. Przyjaciołom kilkakrotnie udało się uniknąć kary śmierci...

*

Uśmiechnęła się przelotnie do błękitnego nieba, jednak kat zdawał się tego nie dostrzegać, nadal z premedytacją wiążąc sznur.
Xanthrian spojrzał na nią uważnie, z niemym pytaniem wypisanym w oczach. Herold stojący nieopodal zaczął czytać:
"Piraci Lunarie i Xanthrian, skazani na karę szubienicy dnia dwudziestego drugiego roku pańskiego Salamandry. Główne przewinienia: grabieże, złodziejstwo, piractwo, morderstwa, podpalanie wiosek, przejęcie dwóch statków floty królewskiej w tym zatopienie jednego; nagminne porwania, także dla okupów; podszywanie się pod szlachciców, kupców, rodzinę królewską; powodowanie rozruchów w karczmach i buntów wśród marynarzy, oszukiwanie w grach hazardowych... "
- Jaki masz plan? - syknął cicho pirat, ledwo odwracając głowę w stronę dziewczyny.
- Za pomocą małego, sprytnego zaklęcia poluzowałam nam więzy. Gdy nadejdzie odpowiedni moment, rozwiążesz je, a ja zrobię zamieszanie. Szybko uwolnisz resztę załogi z lochów i ulotnimy się w przeciągu piętnastu minut.

Xanth skinął głową, po czym zaczął cicho pogwizgywać, by zdenerwować kata. Ten uśmiechnął się paskudnie, podchodząc do niego z pętlą szubienicy. W tym samym momencie czarownica krzyknęła "już!" i rzuciła na ziemię małą kulkę, a dookoła zjawił się dym. Wszyscy ludzie zaczęli wrzeszczeć, nie mogąc nic zobaczyć. Wokoło zrobiło się ogromne zamieszanie, w którym piraci uciekli...

Kiedy rum zaszumi w głowie,
Cały świat nabiera treści,
Wtedy chętnie słucha człowiek
Morskich opowieści.

Kto chce, ten niechaj słucha,
Kto nie chce, niech nie słucha,
Jak balsam są dla ucha
Morskie opowieści.

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom...

Po kilku latach Xanthrian opuścił załogę Srebrnego Smoka (statku Luny), dostając propozycję pozycji bosmana na innej łajbie, co dawało mu pewne możliwości. Rozstali się jako dobrzy kamraci, a czarownica ruszyła w kolejny rejs ku nieznanemu...

Łajba to jest morski statek,
Sztorm to wiatr co dmucha z gestem,
Cierpi kraj na niedostatek
Morskich opowieści.

Niech drżą gitary struny,
Niech wiatr grzywacze pieści,
Gdy płyniemy pod banderą
Morskich opowieści.

Miniony czas i wydarzenia zmieniły charakter i zwyczaje dziewczyny na różnorakie sposoby. Swoją drogą, jak dziwne rzeczy potrafią się zdarzyć... Kilka lat wcześniej była arystokratką, kapłanką księżyca, "dziewczyną z dobrego domu"... a stała się przestępczynią, wyrzutkiem społeczeństwa, piratką. Nieprawdopodobne.
Podczas licznych podróży poznawała różnych ludzi. Podszkoliła swe umiejętności magiczne, zdobywając podstawowe cechy czarownicy. Zdobyła kamratów wśród różnych osób... szumowin, książąt...

Może ktoś się będzie zżymał
Mówiąc, że to zdrożne wieści,
Ale to jest właśnie klimat
Morskich opowieści

Kto chce, ten niechaj wierzy,
Kto nie chce, niech nie wierzy
Nam na tym nie zależy,
Więc wypijmy jeszcze.

Niestety, stopniowo załoga Luny rozpadała się, zaczynając od odejścia pewnego bosmana. W końcu czarownica porzuciła piractwo, ze względu na swoją przyjaciółkę Rathes (którą spotkała na jednej z odwiedzonych wysp) i która okazała się jej dalszą krewną. Elfka poprosiła ją, by Lunarie udawała jej córkę w krainie zwanej Vanthią. Czarownica zgodziła się. Przybierając magiczne przebranie, przez jakiś czas grała rolę diabolicznej Shannon Verett- rozwydrzonego dziecka z morderczymi skłonnościami. Po tygodniu otrzymała z tuzin groźb śmierci, chłosty i lochów, jednak w końcu zakańczając sprawę, przestała grać córkę Rath. Spodobało jej się w Vathii... i została na stałe.

*
Początkowo nie wiedziała, czym się zająć... tak więc wróciła do roli kapłanki księżyca. Nie był to dla niej dobry okres.
Bezskutecznie szukała swojego miejsca, poznawała różne osoby... wiele razy grała. Smutną, miłą, radosną, przyjacielską, naiwną, mroczną... bawiła się ludźmi? Być może. Wypróbowywała ich. Znalazła wrogów i przyjaciół. Przez moment nawet była członkiem Szarej Chorągwii... ale odeszła, rozumiejąc, że to nie dla niej.
I w końcu skończyła tak, a nie inaczej.

Zobowiązania kapłańskie pozostały jej do końca życia, więc znalazła coś, co jej pasowało. Została czarownicą, a konkretniej mówiąc... czarownicą morską.
Spotkała także Xanthriana, który niespodziewanie pojawił się w Romen-Dorze

*

* Czarownica liczy tylko na siebie.*
*Czarownica jest neutralna; nie wiąże się z żadnymi zgrupowaniami, nie opowiada się po stronie dobra czy zła.*
*Czarownica nie uznaje praw i zasad innych niż swoje własne.*
*Czarownica zawsze pozostaje samotna*

***
Westchnęła cicho.
Historia jej życia... nieprawdopodobna? Nie trzeba w nią wierzyć.
Wszystko to odcisnęło jakieś piętno na jej duszy, umyśle..

Lunarie spojrzała przed siebie, a do jej uszu dobiegł znajomy odgłos.
Łopot skrzydeł i krzyki czarnych kruków, odznaczających się na śniegu niczym miniaturowe symbole niezależności i wiecznego trwania.
Uśmiechnęła się do nich, sama zmieniając postać.

Czarne skrzydła mignęły tylko w oknie karczmy, po czym pomieszczenie całkiem opustoszało.
Dołączyła do nich wreszcie- już milionowy raz. Jej jedyni, wierni towarzysze. Księżyc, Magia, Kruki.
Obecny dom.
* * * * *

Miesiąc poszukiwań na nic.

Z wściekłym wzrokiem wbitym w ziemię, złorzecząc pod nosem, szła przez port. Kopnęła jakiś kamień, który z impetem odleciał na kilka kroków.
Nagle do jej uszu dobiegły wesołe, pijackie śpiewy, wydobywające się z pobliskiej gospody. Był to jakiś podrzędny lokal o niezbyt wysokim poziomie społecznym odwiedzających, ale w taki wieczór jak ten czarownicy było wszystko jedno. Odwiedziała już gorsze miejsca...
Wzruszyła ramionami i przekroczyła próg karczmy, ze znudzeniem lustrując jej wnętrze.
Wynik nie przedstawiał się zbyt pomyślnie. Pomieszczenie było brudne, tłoczne i duszne, pełne najróżniejszych szumowin, złodziei oraz niezastąpionych pijanych marynarzy. Między licznymi stolikami z trudem przeciskała się kelnerka w obcisłej spódniczce, szczerząc ohydne, żółtawe zęby do wszystkich dookoła.
Czarownica usiadła przy pierwszej lepszej ławie, licząc, że ktoś zafunduje jej szklanicę rumu. Była bez grosza przy duszy- ostatnio nie wiodło jej się najlepiej.
Zgodnie z jej przypuszczeniami po chwili jakiś nietrzeźwy drow spytał, czy może się do niej przysiąść. Obojętnie skinęła głową i puszczając mimo uszu fantazyjne opowieści pijaka o jego przygodach na morzu, powoli sączyła rum.
Jej uwagę przykuły dziwne okrzyki z drugiej strony sali, gdzie zebrała się spora grupa mężczyzn. Dostrzegłszy, że jej towarzysz zwalił się pod stół nieprzytomny, szybko wstała i podeszła do nich, pragnąc zobaczyć co robią.
Zadziwiające, jak wielkie emocje mogą budzić pozornie zwyczajne i głupie rzeczy. Niestety miała pecha spotkać się z przykładem takiego zachowania...
Kilkoro rozentuzjazmowanych marynarzy grało w karty. Widocznie było to jakieś ważne starcie, bo stawki rosły z partii na partię.
Luna wysunęła się zza nich i szybko wyłowiwszy z tłumu najbardziej wpływowego gracza zaprosiła go na partyjkę. Mężczyzna- wielki, rubaszny grubas o nosie czerwonym jak pomidor, roześmiał się kpiąco na jej widok.
- Nie masz ze mną szans, mała!
Bez słowa wyciągnęła pękatą sakiewkę ze złotem, którą wcześniej zwinęła pijanemu drowowi i uśmiechnęła się paskudnie. Grubas umilkł, przekonany, że łatwym kosztem zdobęcie trochę gotówki. Wyciągnął zniszczone karty, ale czarownica wstrzymała go gestem dłoni.
- Zaczekaj... zagramy moją talią. Wolę mieć pewność, że mnie nie oszukasz.
Marynarz przygryzł wargi, ale nie odezwał się; odetchnął tylko ciężko.

Pół godziny później sakiewka Luny była pełna po brzegi. Grubas siedział kompletnie spłukany, ledwo powstrzymując się przed wybuchem gniewu.
Już miała odejść, gdy zatrzymał ją mówiąc:
- Zagrajmy jeszcze raz.
Roześmiała mu się w twarz z wyraźną kpiną, zauważając głośno, że nie sądzi, by miał on już co postawić. Oczy przeciwnika błysnęły lekko.
- A jednak mam jeszcze... mapę. Mapę pewnej wyspy, ukrytej przed wzrokiem ciekawskich...
- A dlaczego niby miało by mi na niej zależeć?- idealnie udając pogardę prychnęła, w rzeczywistości czując rosnące podekscytowanie. Czyżby to...?
- To nie taki zwykły zwój pergaminu. Ma wartość przynajmniej dwudziestu sakiew złota!
Luna westchnęła teatralnie, ponownie siadając do stolika.
- No dobrze, niech ci będzie... jeśli chcesz stracić także to...
Rozdała karty, a po piętnastu minutach mapa należała do niej.

- Przykro mi stary, masz dzisiaj pecha... -wyszczerzyła się do grubasa, chowając swoją nagrodę do torby i kierując się do wyjścia. Właśnie opuszczała lokal, gdy jakiś elf zawołał:
- Zaraz.. poznaję ją! To czarownica! Rzuciła jakiś urok na karty i dlatego ciągle wygrywa!
- Oszustka! Oszustka!
W karczmie rozległy się wściekłe okrzyki i wszyscy marynarze jak jeden mąż rzucili się w stronę Luny, która widząc, że ją zdemaskowano, zaczęła uciekać. Kelnerka zablokowała jej drogę wyjścia, więc czarownica zanurkowała pod najbliższą ławę. W gospodzie zrobiło się straszne zamieszanie...
Po chwili wdrapała się na stół, strącając wszystko, co na nim stało. Jakiś jaszczuroczłek pośliznął się na rozlanym winie i wpadł prosto w stolik, całkowicie go przewracając. Czarownica zwinnie przeskoczyła nad jego głową, zmieniając się w czarnego kota. Grubas z czerwonym nosem zaczął ją ścigać.
Nie mając gdzie uciec, wpadła w orkiestrę, przewracając instrumenty. Odbiła się od głowy jednego z muzyków i jednym susem wydostała przez otwarte okno. Towarzyszyły jej głośne groźby i okrzyki za plecami, ale ona wspięła się pobliskim drzewie i przebiegłszy kilka dachów, zatrzymała się na jednym z nich z powrotem zmieniając się w człowieka.

Nie zważając na coraz bardziej odległe, choć nadal głośne wrzaski z karczmy, wyciągnęła z torby pergamin i usiadła po turecku na dachówkach, powoli go rozwijając. Oczy zaświeciły jej się z satysfakcją, a na ustach pojawił się cwany uśmieszek.
- No, no, no... Rath, chyba będziesz zadowolona...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lunarie Srebrzystooka dnia Śro 8:32, 27 Wrz 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rathes Shilene
Pani Cienia



Dołączył: 26 Kwi 2006
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: ...z dawnego uśmiechu

PostWysłany: Śro 20:39, 20 Wrz 2006    Temat postu:

Buu, mało tam mnie. Ogólnie historyja świetna, wiesz o tym, córcia :> Nic więcej z siebie nie wykrzesam w obecnym stanie Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Romenna Natiale
Pani Zagrody



Dołączył: 27 Kwi 2006
Posty: 649
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: Trochę tu, trochę tam...

PostWysłany: Wto 21:23, 17 Kwi 2007    Temat postu:

Można zakazać pisania postów gościom? Byłoby miło (patrz wyżej).

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Osada Fantasy... Strona Główna -> Ruiny Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1