Forum Osada Fantasy... Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Mae, cz. II

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Osada Fantasy... Strona Główna -> Ruiny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rathes Shilene
Pani Cienia



Dołączył: 26 Kwi 2006
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: ...z dawnego uśmiechu

PostWysłany: Sob 19:24, 05 Sie 2006    Temat postu: Mae, cz. II

Wokół niej unosiła się pajęcza sieć, utkana ze strachu i niepewności. Las śpiewał; pieśń przetkana lękiem szumiała od drzewa do drzewa, z każdą chwilą docierając dalej. Wiatr szarpał dłońmi powiewów struny-gałęzie, wydobywając z nich dźwięki, którym nigdy dotąd nie dane było rozkoszować się przestrzenią świata. Ciemne sylwetki sosen i brzóz różniły się kolorem od głębokiego granatu nieba, przysłoniętego gdzieniegdzie przez kłębiące się, szare chmury.
Tuż przy ziemi unosiła się dziwna, szkarłatna mgła, której zwiewna istota zdawała się ustępować miejsca ciężkości. Wszystko skupiało się, koncentrowało i nawet wiatr smagał siłą bicza. Powietrze było lepkie, miało w sobie duszącą woń upalnego dnia, nasturcji i czegoś jeszcze, czegoś, co echem odbijało się w głowie dziewczyny, szepcąc, zwodząc, hipnotyzując.
Nagle w nokturn nocy włączyły się wrzaski. Potępieńcze krzyki, ociekające bólem i wywołujące dreszcze dudniły, wzmagały się i wysuwały na pierwszy plan w diabelskiej symfonii.
Wtem wszystko ucichło. Mgła rozwiała się i tylko wiatr dał, jak nigdy przedtem. W tym pozornym spokoju zbudziła się groza większa, niż w słyszalnych oznakach niebezpieczeństwa. Coś pełzło, wolno i z premedytacją, świadome celu i nieubłagane. Rozsnuwały się cienie, gwiazdy raz pałały, raz gasły.
Mae zacisnęła powieki. Gdy je otworzyła, wszystko wkoło straciło barwy, skąpane w bladym, trupim blasku bijącym od... od niej samej? W jej ust wyrwał się krzyk, pozbawiony jakichkolwiek oznak człowieczeństwa, wysoki, drgający i przeradzający się w wilczy skowyt. Z oddali nadeszła odpowiedź.
Rzuciła się przed siebie, lecz po kilku krokach upadła, wielką siłą zwalona z nóg. Poczuła obślizgłą dłoń, czy raczej mackę, zaciskającą się na jej kostce. Szarpnęła się; ciemności zgęstniały, nie widziała już nic poza złą, pogardliwa twarzą trzymającego ją monstra. Twarzą człowieka, którą znała tak dobrze...

***

- Mae, nie krzycz, na bogów! Spokojnie, dziewczyno, nie rzucaj się tak. To był zły sen, tylko zły sen.
- C-co? Edgar?
- Cii, już dobrze.
- Ja...
- Nic nie mów. Śpij. Porozmawiamy rano.

***

Ranek przyniósł z sobą nowe nadzieje, jak to zwykły ranki robić. Oczywiście, o nocnym incydencie nie rozmawiali i Edgar nie łudził się, by sytuacja ta mogła ulec zmianie. Zresztą, dobrze pamiętał, co dziewczyna krzyczała przez sen. To wystarczyło, by rozjaśnić kilka spraw. Nieznacznie, ale jednak rozjaśnić.
Droga do stolicy prowadziła prosto, pomiędzy polami i małymi, biednymi wsiami, licznymi w Lenth. Rzadko kiedy spotykali na niej innych podróżnych, a jeśli już, byli to ponurzy kupcy, nierozmowni i wrogo nastawieni do świata. Handel z pewnością nie kwitł w Królestwie.
Jechali w milczeniu, napełnionym pretensjami i niedomówieniami, a jednak nie chcieli zrezygnować ze swojego towarzystwa. Z dziwnym uporem brnęli w zależności, odwracali głowy i spuszczali wzrok – byle nie dostrzec, byle utrzymać pozory. Nie zdawało się to na wiele, ale iluzja trwała – przerwanie jej nie byłoby im na rękę.
Ukradkowe spojrzenia, domysły i wątpliwości uznały ich za godnych swojej obecności, nie oddalały się, nie pozwalały głębiej odetchnąć.
Dni mijały, nie przynosząc z sobą zmian. W tej sytuacji zmienić coś mogłaby jedynie prawda i wytłumaczenie faktów, na to jednakże się nie zanosiło. Kłamstw było już zbyt wiele, by zrzucić je nagle, uznać za przebrzmiałe. Za późno na zaczynanie na nowo – pamiętali o tym i nie mogli zapomnieć...

***

Bard odłożył lutnię i schylił głowę; salę zalały oklaski, zmieszane z pełnymi zachwytu westchnieniami. Muzyk uśmiechnął się, ukłonił ponownie. Zapowiadał się niezły zarobek. Skrzynia, stojąca nieopodal, już teraz zapełniona była do połowy – a wszak wieczór dopiero się rozpoczynał.
- Ivrest.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, w których malowało się zdumienie i ... strach? Nie, to z pewnością przewidzenia, pomyślał. Odczekał, aż zebrani w oberży goście znów zajmą się swoimi sprawami i dopiero wówczas podszedł do stojącej nieopodal dziewczyny. Zmieniła się przez te miesiące, które minęły od czasu, gdy spotkał ją w pałacowych krużgankach. Było w niej teraz coś... Niech do diabli, zaklął w duchu. To przecież tylko marionetka, praktycznie pozbawiona własnej woli! Nie ma co się rozwodzić nad jej wyglądem, charakterem... Tylko marionetka!
Dlaczego wiec wzbudzała tak wiele sprzecznych uczuć?
Stała teraz przed nim w prostej, białej sukience, a jej długie, brązowe włosy miękko opadały na ramiona. Uśmiechała się w ten swój dziwny, mglisty sposób. Jak znalazła się tu, w Lenth? I gdzie podziewa się Arden? Wszak nie spuszczał jej nigdy z oka...
Myśli kotłowały się w jego głowie.
- Pani... – schylił głowę, by nie patrzeć w jej oczy, dziwne oczy pełne tajemnic i niejasności. Tak mało o niej wiedział... Cholerna marionetka!
- Nie jesteśmy w pałacu, daruj sobie – syknęła, a Ivrest, wyczulony na te sprawy, poczuł w jej głosie wahanie. Wobec tego grała, a raczej – improwizowała...
- Jak sobie życzysz, księżniczko.
- Ciszej! I zapomnij o tytułach! – dziewczyna rozejrzała się ukradkiem, co nie uszło jego uwagi. Zapomnieć? Co mogła znaczyć ta nagła zmiana? Milczał, nie wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Nie podobała mu się ta sytuacja – z daleka śmierdziała szpiegami, intrygami i matactwami Ardena.
- Ile dni minęło od twej ostatniej wizyty w pałacu? – zapytała, zniżając głos.
- Bogowie raczą wiedzieć...
- Zatem czas najwyższy, byś znów był tam gościem.
Ten ton.... Władczy, jakby przywykła do wydawania rozkazów. A przecież ona sama nigdy, na pewno nigdy, nie miała okazji.... Znów udawała? A może to on pomylił się, biorąc ja za... Nie, nie. To musiała być ona.
- W święto Venell może być ku temu pora – odpowiedział, wbrew sobie. Grzązł coraz bardziej, a bagno to zdawało się być, na pierwszy rzut oka, wyjątkowo paskudne.
- Przekaż wiec to... wiesz, w czyje ręce. – Wepchnęła mu w dłoń zapieczętowany pergamin, wraz z małym zawiniątkiem.
Ivrest skinął głową i zawahał się, nie na długo jednak. Ciekawość wzięła górę, jak zawsze.
- Uciekłaś, Mae?
Odwróciła głowę i pozornie od niechcenia spojrzała w okno.
- Na to wygląda.
- Znajdą cię – stwierdził spokojnie. – Jesteś zbyt cenna, by zaniechali poszukiwań.
- Nie mam nic do stracenia...
- Ryzykujesz życie – powiedział, starając się uchwycić jej spojrzenie. Bezskutecznie.
- Wiem – odparła i odeszła szybko, bez pożegnania. Bard obserwował, jak siada przy jednym stolików, podpiera głowę na ręce. Po chwili dosiadły się do niej jeszcze dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Nie rozmawiali i po chwili Ivrest stracił zainteresowanie.
Wplątałeś się, przyjacielu, pomyślał. Wplątałeś się nie na żarty.




***

Karczmę opuścił bardzo późno, lub bardzo wcześnie – jak kto woli. Słońce wschodziło niemrawo, było zimno i paskudnie. W powietrzu unosiło się echo wczorajszego deszczu, a mgła nieprzyjemnie osadzała się na twarzy, ubraniu i dłoniach.
Pogoda wprost idealna do dłuższych podróży.
Koń człapał wolno, niechętnie, nie mając widać najmniejszego zamiaru przyspieszyć kroku. Ivrest, nic nie robiąc sobie z opóźnienia, wyciągnął lutnię i począł grać na niej cicho. Puszczone luźno wodze smętnie zwiesiły się przy szyi wierzchowca.
Świtało.

***

- Na długo się tu zatrzymasz? Hę?
Mężczyzna spojrzał na barda spode łba i zerknął niespokojnie w kierunku komnat córki i żony. Muzyk, niedbale rozłożony na krześle, podążył za jego spojrzeniem. Na jego usta wychynął uśmiech.
- Jeśli wadzi ci moja obecność, przyjacielu, mogę wynieść się natychmiast.
Gospodarz ledwie zauważalnie odetchnął z ulgą.
- Napij się wpierw, byś nie mówił, żem niegościnny.
Jak za sprawą zaklęcia, zza najbliższych drzwi wyszła jasnowłosa dziewka, z dzbanem i kuflami. Kuflami, przypominającymi małe wiaderka. Postawiła „akcesoria” na stole i czmychnęła, zaczerwieniona, nie podnosząc wzroku. Ivrest uśmiechnął się jeszcze szerzej, nie wiedzieć, czy to na widok piwa, czy dziewczyny.
- Skoro zapraszasz, hańbą byłoby odmówić.
Towarzysz muzyka burknął coś w odpowiedzi, najwyraźniej niezadowolony z przystania na jego propozycję. Kufle zadzwoniły i poszły w ruch...
Jakiś czas później atmosfera poprawiła się znacznie, dawna „przyjaźń” najwidoczniej została odnowiona. Ivrest monologował w najlepsze, gospodarz burczał, chrząkał i kiwał głową. Dzban, dawno już opróżniony, świecił w oczy pustką, kufle stały bezczynnie. Izba, w której siedzieli, utonęła w miłym, przyjemnym półmroku, zasłaniającym popękane ściany, stare meble i odrapane framugi. Pomieszczenie zyskiwało znacznie po zapadnięciu zmroku, traciło nieprzyjemne szczegóły i zapełniało się stopniowo przytulnym, acz lekko zatęchłym, ciepłem.
Bard oparł łokcie na stole, zamilkł. Odrzucił nonszalancko spadające mu na czoło ciemne kosmyki, rozejrzał się. Przez chwilę siedział w ciszy, przerywanej jedynie cykaniem świerszczy za oknem.
- A teraz, przyjacielu, opowiedz co w waszych słychać stronach.
Gospodarz spojrzał na niego zdziwiony. Chrząknął.
- Ano żyjemy tu spokojnie. – odpowiedział wyczerpująco.
- Nie ma żadnych ploteczek? Opowieści o płochych córach kowala? Historii o upiorach, strzygach i wampirach? – Muzyk, najwidoczniej zawiedziony, westchnął i spojrzał na rozmówcę wyczekująco.
- Mówiłem wszak – nic się tu nie dzieje. Na tym zasranym końcu świata żyje się spokojnie, zasobnie i nudno. – Mężczyzna uderzył pustym kuflem o stół, akcentując każde określenie.
- Nie uwierzę. – Bard wydął wargi. – Ile razy witałem w twych stronach, raczono mnie opowieściami, i o potworach, i o urokach tutejszych dziewek. W tej, nie innej, kolejności.
- Bujdy – odrzekł krótko gospodarz. Ivrest pokiwał głową, potwierdzając jego słowa. Nie wiedzieć, czy te na temat maszkar, czy może niewiast.
- Mimo to zawsze znalazło się kilku, chętnych do plecenia od rzeczy. Cóż to, wena nagle uleciała hen, daleko?
- Możliwe – burknął mężczyzna w odpowiedzi. – Choć miłościwy pan nasz, król Savert... – urwał w pół zdania i zapatrzył się w okno.
- Miłościwy wasz, tfu, nasz pan, Savert... co? Wziął się, w porę, za plenienie kłamstw i oszczerstw szerzących się w jego jakże zacnym księstewku? – podchwycił bard.
- Lenth to...
- Oczywiście, Lenth to najpotężniejsze znane mi królestwo, szkoda tylko, że na tronie zasiada cymbał – machnął ręką. – To chciałeś powiedzieć?
Ivrest nie doczekał się odpowiedzi, został za to obdarzony wielce interesującym spojrzeniem, w którym mieszała się niechęć z sympatią, podziw ze strachem, odrobina zazdrości i złość – na dokładkę. Połączenie wyborne, chciałoby się rzec. Gospodarz przeniósł wolno wzrok za okno, lekceważąc ostatnie słowa muzyka. Widok był, o dziwo, warty przerwy w rozmowie. Pobliskie jezioro lśniło niczym grzbiet wielkiej ryby – odcieniami zieleni, błękitu i różu. Małe, pojawiające się to tu, to tam fale przypominały łuski lśniące w słońcu, a filigranowa wysepka na środku była niczym oko – zielone i żywe, z czarną źrenicą drzewa. Trzciny, gęsto rosnące u brzegów, falowały w takt wiatru. Urzekająco ciemniały odległe lasy. A niebo! Ach, ciemne już, upstrzone jasnymi ślepiami gwiazd, zaróżowione jeszcze tuż nad taflą wody, niczym panna po spotkaniu z ukochanym.
Bard, czuły na piękno, zmrużył oczy, a przez jego głowę przeleciały, niby stado gołębi, rymy, których użyłby do opisania tego zjawiska.
- Król Savert za rozsiewanie bredni każe stryczkiem – powiedział niespodziewanie gospodarz. – Cała wieś się przeto stara, coby i wśród nas ofiar nie było. Karczmę zamknięto, żony w chałupach, pod kluczem. Donosicieli siła wokoło, skąd się psi synowie wzięli – nie wiedzieć nikomu. Ale pogłoski do nas doszły, że nagroda jakoby jest – za wskazanie tych, co potwarze szerzą.
Trubadur dopiero po chwili odzyskał głos. Bynajmniej nie ze względu na przemowę przyjaciela – spodziewał się czegoś w tej nucie. Gospodarz jego jednak należał do ludzi małomównych z natury – kilka zdań uchodziło u niego za monolog.
- Czy aby nie poplątaliście czego? Jaka to potwarz stwierdzenie, że w jeziorze utopiec bytuje, a w lasach grasują wilkołaki? O drugim ulubionym temacie nie wspominając nawet.
Mężczyzna podrapał się po głowie, zastanawiając nad odpowiedzią. Po chwili wzruszył ramionami.
- Ostrożność nie wadzi.
- A za stwierdzenie, że twa Jelka to dziewka najpiękniejsza w okolicy, również by mnie stryczek czekał? – zapytał bard z zainteresowaniem, jednak rozmówca jego nie uznał za celowe odpowiadać.

***

Jelka, córka gospodarza, z pewnością pięknością nie była, co jednak nie przeszkadzało jej bynajmniej w strojeniu minek, mizdrzeniu się i posyłaniu znaczących spojrzeń ku wszystkiemu, co nosiło spodnie. Nie krępował jej też fakt, że sztuczki te działały tylko na określoną grupę mężczyzn – grupę, od której cała reszta rodu niewieściego uciekała jak najdalej. Jednak Jelka miała cel – a gdy ma się cel, przed jego realizacją nie przeszkodzi nic. A zwłaszcza mało znaczące szczegóły.
Ivrest, który został dłużej, niż tego się spodziewano, ignorował zabiegi dziewczyniska. Znał ją z wcześniejszych wizyt we wsi i ta niegdysiejsza znajomość zupełnie mu wystarczała. Ba, było to aż nadto.
- Wyjeżdżasz, bardzie? – gospodarz, do tej pory udający, że go nie widzi, spojrzał na trubadura groźnie. Dobrze wiedział, że temu wyjazd nie przeszedł nawet przez myśl, mimo wczorajszej „obietnicy”. Już nie raz bywało, że „chwila, by odsapnąć przed dalszą drogą” zmieniała się w długie tygodnie, pełne zabaw, tańców i bałamucenia dziewek.
- Ja? A tak, tak. Wyjeżdżam. Mam sprawę do załatwienia, wrócę późno – nie musicie czekać z kolacją. – Ivrest uśmiechnął się szeroko, nie zważając na niedyskretne zgrzytania zębów towarzysza, który nie miał zamiaru ukrywać, co o tej sprawie myśli.
- Oczywiście. – Jelka wstała niespodziewanie i przeszła koło stołu, prezentując w całej okazałości swe wdzięki. – Oczywiście poczekamy.
- Jelka! Nie pleć niepytana! – warknął gospodarz, patrząc na córę z naganą. Bard parsknął cicho i zaśmiał się ukradkiem.
- Nie trudź się, pani. – Schylił głowę niby to w uniżonym pokłonie, jednak jego prawdziwe intencje były aż nadto jasne. Dla wszystkich – prócz Jelki. Dziewczyna nadęła się, uniosła wyżej głowę.
- Czas tracić dla sławy, jaką wyście, panie, to zaszczyt.
Gdyby wzrok mógł zabijać, dziewczyna leżałaby już martwa na klepisku, a ojciec jej miałby zbrodnię na sumieniu. Na szczęście nie był bazyliszkiem, a mordercze spojrzenia nadal nie przynosiły zadawalających rezultatów. Do czasu – jak miał nadzieję.
Ivrest wstał, bez słowa skłonił się i wyszedł z chałupiny. Dopiero na zewnątrz ryknął gromkim śmiechem, który echem potoczył się na podwórzu. Kury uciekły gdakając z przerażeniem, nieprzywykłe do nagłych wybuchów radości.
- Nie ma to jak kilka dni na wsi... – mruknął bard, ocierając łzy z oczu.
Ruszył raźno przed siebie, pogwizdując z cicha i rozmyślając. Należałoby zbadać, co też Savert wydumał, pomyślał. Bo nagłe zainteresowanie krążącymi po kraju plotkami jest sprawą zgoła dziwną i niespotykaną. Zwłaszcza u niego.
Ptaki śpiewały, a muzyk nieświadomie dostosował wygwizdywaną melodię do ich treli. Nagle przypomniał sobie o spotkaniu z Mae – jego nastrój popsuł się momentalnie, opanowało go dziwne, niejasne przeczucie... To się źle skończy. Cała ta sprawa nie mogła skończyć się dobrze.
Dziewczyna uciekła – to było pewne. Jej motywy... tutaj zaczynały się problemy, ale trubadur przypuszczał, że obudziło się w niej długo skrywane i plewione pragnienie wolności. Marionetka przestawała być marionetką? Szanse na powodzenie całej tej szaleńczej eskapady były znikome. Znikome!
Arden. On nie odpuści. On nie wybaczy. Ivrest sięgnął do torby i wyciągnął list, który dziewczyna poleciła mu przekazać. Wpatrywał się w pergamin chwilę, powiódł wzrokiem po pieczęci... Słowa, które mogły wyjaśnić wiele. Jej słowa...
Wiedział, że nie ulegnie pokusie.

***

Poprzetykane siwizną włosy mężczyzny nie pasowały do jego twarzy, wciąż młodej i przystojnej. Wpatrzony w okno westchnął cicho, przymknął na moment ciemnozielone oczy; oczy, które widziały zbyt wiele. Podparł głowę na ręce, zamyślony, a wrzawa panująca dookoła zniknęła nagle, ustępując miejsca pytaniom i wątpliwościom, które zawładnęły jego myślami.
Nie wiedział, co powinien zrobić. Czuł jednak, że każda jego decyzja będzie błędna – z matni, w której się znalazł, wyjścia nie było. Uratować go mógłby jedynie cud, lub zbieg okoliczności. A tak, jak w te pierwsze nie wierzył, to na drugie nie miał nadziei. Zbyt często zdarzało się już, że pomoc przychodziła niespodziewanie, z miejsca, w którym nigdy nie przypuszczał jej znaleźć.
Gdyby wyłącznie swoje życie mógł stracić w razie błędnej decyzji! Tak, wówczas mógłby ryzykować i stawiać wszystko na jedną kartę. Ale teraz? Od tego, co zrobi – a może właśnie od tego, czego nie zrobi – zależało tak wiele. Tylu ludzi mogło zginąć niewinnie...
Poczuł odpowiedzialność tak silnie, jak nigdy wcześniej.
Wiedział, że nie podoła. Brzemię było zbyt ciężkie na jedne, spracowane już ramiona. Ale... kto inny mógłby przejąć jego obowiązki? Wierzono w niego – wiedział o tym aż nazbyt dobrze. Nie mógł zawieść zaufania. Po prostu nie mógł.
Otworzył oczy i znów zaczął obserwować bieganinę na dziedzińcu. Drzwi skrzypnęły. Odwrócił się ze zwinnością człowieka przyzwyczajonego do nastawania na jego życie.
- Panie... – posłaniec, lekko zmieszany, skłonił się głęboko. – Przynoszę dobre wieści.
Mężczyzna uniósł brew, nie wierząc własnym uszom.
- Mamy jeszcze nadzieję. Ona zniknęła. Gdyby więc...
- Nie – przerwał młodzikowi, z trudem maskując emocje. – To nie jest nasza sprawa. Nawet gdyby potoczyło się po naszej myśli, nie zyskamy wiele.
- Ale... Przecież wystarczyłoby dobrze to rozegrać i...
- Nie stać nas na popełnienie pomyłki. A w tej grze szanse są zbyt małe na ryzyko – powiedział spokojnie. Zbyt spokojnie.
Schylił głowę nieznacznie i obrócił się ku oknu. Posłaniec nie powinien dojrzeć jego twarzy. Nikt nie powinien wiedzieć... Ale jeśli to była prawda... Na bogów! To zmieniłoby wszystko!

***

Kwiaty pachniały. Wielobarwne płateczki mieniły się w promieniach słońca, wabiły, zachęcały, by schylić się, powąchać, a może i zerwać, wpleść we włosy.
Mae uległa. Bławatek lśnił teraz nad jej uchem, w otoczeniu gęstych, brązowych pukli. Zdawał się celowo ustrajać w piękniejsze barwy, zachwycać; wprawiał w zakłopotanie braci i siostry, wciąż rosnące na pałacowym kwietniku. Kobierce kwiecia rozciągały się przed siedzibą króla Saverta, władcy Lenth – znienawidzonego przez wszystkich, prócz wąskiej grupy, jaką stanowiła arystokracja. Ci byli zadowoleni z łatwości, z jaką przychodziło im wpływanie na decyzję monarchy.
Niemniej, pałac był cudowny. Choć kraik do najbogatszych nie należał, nie poskąpiono złota na budowę. Budynek ociekał wręcz kunsztownymi rzeźbieniami, wzbudzał podziw smukłością kolumn i wieżyczek, zadziwiał i zastanawiał.
Dziewczyna westchnęła, głośno i dobitnie.
- Cóż to, stęskniło się jaśnie pannie do królewskich komnat? – syknęła Sara, podchodząc do Mae niezadowolona. Ostatnimi czasy uśmiech coraz rzadziej gościł na wargach kobiety, a nieprzyjemny grymas stał się nieodłączną częścią jej wizerunku.
- Tłumaczyłam już, że ja nie...
- Nie wierzę ci, smarkulo!
Orzechowe oczy zalśniły, momentalnie zwilgotniały.
- Przecież nic...
- Ty zawsze nic – wpadła jej w słowo blondynka. – Nie nabierzesz mnie na te swoje minki! Nie jestem głupia!
Oczywiście, pomyślała Mae. Nie jesteś głupia. Należysz za to do osób tak krótkowzrocznych, dla których określenie trudno znaleźć. Ale to się dobrze składa. Bardzo dobrze.
Nie powiedziała tego na głos. Spuściła za to głowę i pozwoliła kilku łezkom znaczyć mokre ślady przez jej policzki. Sara oparła ręce na biodrach, prychnęła jak kotka.
- Bierzesz mnie na litość?
Mae chlipnęła i pociągnęła głośno nosem.
- Byłaś... byłaś jak siostra, a teraz... teraz... – zaszlochała żałośnie.
Złodziejka odwróciła głowę.
- Nie becz, idiotko – warknęła.
- Ale ty... ja...
Sara fuknęła raz i drugi, po czym obdarzyła płaczącą dziewczynę wrogim łypnięciem oka i odeszła szybko, mamrocząc pod nosem przekleństwa.
Dziewczyna odczekała, aż kroki blondynki ucichną w oddali i wytarła twarz dokładnie. Otrzepała suknię, poprawiła mankiety i uniosła dumnie głowę. Nie został nawet ślad po dawnej, żałosnej i wiecznie płaczącej Mae. Teraz zdawała się być królową – taka duma, taka pewność i przekonanie o własnej władzy biły od jej postaci. Rozejrzała się spokojnie, a na jej ustach pojawił się dziwny uśmiech.
Navert. Stolica.
Miejsce, gdzie, jak wiedziała na pewno, znajdowała się główna siedziba tajnych służb, a siatka ich znajomości, kontaktów i wpływów sięgała o wiele, wiele dalej, niż granice Lenth.
To była jej szansa. Szansa, której stracić nie mogła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lunarie Srebrzystooka
Kapłanka i Czarownica



Dołączył: 26 Kwi 2006
Posty: 1395
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: Laurelindorenan

PostWysłany: Śro 18:19, 16 Sie 2006    Temat postu:

Przeczytałam. Wreszcie.
Podoba mi się, bardzo...
kilka uwag:
1. Trochę pomieszane z tymi "urywkami" i nie do końca wiadomo, o co chodzi. Niby zaciekawia, ale też sporo miesza... przynajmniej tak ja to odczuwam
2. Styl niesamowity, jak zwykle... miejscami aż trochę przesadzony
3. Kilka błędów chyba było, z 2 może... nie pamiętam gdzie Razz
4. Lenth, Lenth... czy takie coś nie było w Achai?


A tak wogóle Rathi, widać w tym opowiadanku wyraźnie, jak wielki wpływ miała na twoją twórczość lektura Ziemiańskiego Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nerwena Tenrunya
Elfia Dyplomatka



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: Du Wendelvarden

PostWysłany: Czw 15:07, 17 Sie 2006    Temat postu:

Tak Luna masz racje, ale tak zawsze jest, gdy przeczytasz coś co staje się twoją nową pasją.
Ta też tak mam.

Wreszcie! Długo czekałam, żeby to przeczytać. Ale jak zwykle nie wyjaśniłaś wiele mała jędzo Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rathes Shilene
Pani Cienia



Dołączył: 26 Kwi 2006
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: ...z dawnego uśmiechu

PostWysłany: Czw 17:16, 17 Sie 2006    Temat postu:

Luna:
1. Ma mieszać. Nienawidzę podawania wszystkiego na tacy i zapewne nie wyjaśnię nic przed kolejną częścią. Zauważ, że w tym fragmencie rozjaśniają się nieco niejasności z częsci poprzedniej... i tak będzie teraz. A mieszać lubię. To chyba wpływ Sapkowskiego.
2. Czy niesamowity, to nie wiem, ale co do przesady... Cóż, pewnie masz na myśli opisy ze zbyt dużą ilością metafor i przymiotników Razz Taka juz jednak moja mała słabość - lubuję się w opisach.
3. Wyłap! Proooszę, będę bardzo wdzięczna.
4. Yyy... Eee... Nie wykluczam. Zdarza mi się czasami - mimowolnie - nazwę odgapić. Zresztą, czy to ma jakieś znaczenie? Razz

Achajka... Cóż, mogła mieć wpływ. Zainspirowała mnie w końcu Wink

Siostra:
Ja nigdy nie wyjaśniam za dużo :] Ach, i nie mała, bo na jędzę zgodzić się muszę Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nerwena Tenrunya
Elfia Dyplomatka



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: Du Wendelvarden

PostWysłany: Śro 19:32, 23 Sie 2006    Temat postu:

I mówisz, ze na Gildii skrytykowali styl?

Co ja bym dała, żeby tak pisać. Może trochę za dużo przymiotników, ale i tak świetnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rathes Shilene
Pani Cienia



Dołączył: 26 Kwi 2006
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: ...z dawnego uśmiechu

PostWysłany: Czw 11:00, 24 Sie 2006    Temat postu:

ZA DUŻO PRZYMIOTNIKÓW?! Ich jest w sam raz Laughing

Nie mówię, że wszyscy. Na 10 komentarzy jeden gość się stylu czepił. Ale nie wiem, dawniej właśnie styl mi chwalili, i to Ci starzy, wypróbowani recenzenci...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nerwena Tenrunya
Elfia Dyplomatka



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: Du Wendelvarden

PostWysłany: Pią 19:18, 25 Sie 2006    Temat postu:

I ile miałaś komentarzy? 50? Very Happy

To oznacza, że negatywnych tylko pięć. Ja bym się na twoim miejscu tym nie przejmowała Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rathes Shilene
Pani Cienia



Dołączył: 26 Kwi 2006
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: ...z dawnego uśmiechu

PostWysłany: Sob 11:23, 26 Sie 2006    Temat postu:

Było ich 10, szkarado mała ;P

I nie przejmuję sie, mnie to śmieszy, ot co Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Osada Fantasy... Strona Główna -> Ruiny Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1