Forum Osada Fantasy... Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Mae, cz. III [ostatnia]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Osada Fantasy... Strona Główna -> Ruiny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rathes Shilene
Pani Cienia



Dołączył: 26 Kwi 2006
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: ...z dawnego uśmiechu

PostWysłany: Nie 10:57, 11 Mar 2007    Temat postu: Mae, cz. III [ostatnia]

III

Drzwi skrzypnęły przeraźliwie. Kobieta na łóżku poderwała się gwałtownie, zasłoniła aksamitnym prześcieradłem. Jej dłoń powędrowała ku półce, ku schowanemu pomiędzy pergaminami sztyletowi. Kroki zadźwięczały w korytarzu, zbliżając się coraz bardziej ku komnacie... Zamarła.
Trzaski urwały się gwałtownie. Szkarłatną zasłonę, odgradzającą wejście, odsunęła dłoń. Dłoń, która nie znała śladu pracy, ani tym bardziej walki. Po chwili mężczyzna pokazał się w całej okazałości, a kobieta krzyknęła, bardziej jednak ze złości, niż ze strachu.
- Rivi, również cieszę się na to spotkanie! Widzę, że czekałaś na mnie z niecierpliwością.
Kobieta zaklęła szpetnie, jej twarz poczerwieniała z powstrzymywanej złości.
- Wynoś się stąd! Natychmiast! Poczekaj, niech zawołam brata...
- Trett w domu? – zapytał uprzejmie.
- Nic ci do tego – odwarknęła kobieta, szczelniej owijając się w materiał.
- Aha. Rozumiem. – Mężczyzna omiótł spojrzeniem postać rozmówczyni, na moment zatrzymując wzrok na wypukłościach, uwydatnionych przez śliskie, przyciśnięte do ciała prześcieradło.
- Wyjdź – powiedziała zimno, odzyskując pozory godności. – Po tym, gdy zniknąłeś rok temu bez słowa wytłumaczenia, bez powodu, nie zostawiając nawet listu...
- Czyżbyś tęskniła? – przerwał jej, uśmiechając się szelmowsko.
- Nie twoja sprawa. – Wydęła pełne wargi. – Czego tutaj szukasz, Ivrest? Jeśli sądzisz, że ja znowu...
- Nic z tych rzeczy! – ponownie wpadł jej w słowo. Na twarzy kobiety na moment ukazał się wyraz zawodu. – Chciałem jedynie dowiedzieć się, czy wciąż przechowujesz listy, które niegdyś poleciłem twojej opiece, prosząc, byś zajęła się nimi z równą czułością, jaką mnie potraktowałaś. Rivi, nic się nie zmieniłaś przez czas, jaki upłynął od naszego spotkania!
- ... od twojego zniknięcia – poprawiła, mężczyzna jednak ani myślał przejąć się jej słowami.
- Wciąż tak samo piękna! – dokończył, z popisowym uśmiechem igrającym na ustach.
- Mam te twoje „cenne” listy – odpowiedziała, odrobinę udobruchana. – Jedynie ich zwrot przyciągnął cię do mojego domu?
- Prawdę mówiąc, nasza niegdysiejsza zażyłość również odegrała swoją rolę. – Bard bezceremonialnie usiadł na pościeli, tuż obok kobiety.
- Ha! Wiedziałam, ze nie zapomnisz tak łatwo! – powiedziała, nie bez dumy w głosie.
- Zapomnieć? O tobie, Rivi? Przenigdy!

***

Gdy po kilku godzinach wymykał się oknem, odprowadzany groźbami i garnkami ciskanymi przez Tretta (z zadziwiającą, jak na człowieka jego rozmiarów, zręcznością) bard był już cięższy o sporej wielkości pakiecik pergaminów i pieczęci, używanych przez niego niegdyś, u początków kariery. Każdy musi się wybić, w bardziej, czy mniej zgodny z prawem sposób. Ivrest więc bezwstydnie podrabiał podpisy i pieczęcie, wplątując się w wiele malutkich intryg pałacowych. A to dwórka miała dość namolnego strażnika, a to strażnik dość dwórki. Nagle mogło się okazać, że dany mężczyzna jest zbiegłym więźniem, a kobieta znaną złodziejką. Często wystarczał jeden dokument – w Lenth nikt nie zwracał uwagi na szczegóły, a tam zwykł bard prowadzić swoją działalność. Pole do popisu było rozległe, a kieszenie klientów wypchane złotem. Nie długo jednak.
By rozpocząć życie, jakie bard prowadził teraz, potrzebna była spora sumka, a zbieranie jej w sposób klasyczny byłoby zbędną stratą czasu.
Sedaria… Piękne, piękne państwo! Tutaj można było rozwijać swe talenta, dysponując jedynie odrobiną gotówki! Później otwierała się przed człowiekiem droga do sławy, bogactwa, wpływów...
Wpływy. One to właśnie doprowadziły Ivresta tutaj. Do domu panny Rivi, niegdysiejszej bliższej znajomej. Na próg Ardena, któremu, nie wiedzieć czemu, pieczęcie niegdyś przez trubadura posiadane, były potrzebne. Lub po prostu chciał mieć na podrobione dokumenty monopol. Kto mógł wiedzieć, co kryje się w głowie szaleńca…
Bard zanucił pod nosem kilka wersów o władzy i jej wpływie na psychikę, zaimprowizował zakończenie o nadętych pajacach, po czym – pełen werwy – żwawo ruszył ku jaskini lwa. Starego, wyjątkowo paskudnego lwa.

***

- I mówi panna, że koniecznie chce się widzieć z kimś o znacznej pozycji? A z jakiej to racji? – Mam informacje, które…
- Informacje? No, no, no… To może raczy się panienka przejść w tamtą, o, stronę? Ku lochom? Tam poczekać można na przyjazd kogoś o wyższej randze. Czy kata pozycja wystarczy do szczęścia? Hę?
- Gdyby pan dał mi dokończyć…
- Dokończyć? Panna, tyś nawet nie zaczęła. I nie zaczniesz. Szpiegów nie potrzeba nam tutaj, leź więc z powrotem tam, skądś przyszła. I swoim zwierzchnikom przekaż.
- Czy u drzwi zawsze stawiano tu największych kretynów, czy to ostatnia moda?

***

Lochy nie były wymarzonym miejscem do wypoczynku. Szczury skrobały, więźniowie za ścianą pojękiwali, a woda kapała monotonnie z zimnej, kamiennej ściany.
Mae skrzywiła się, wzdrygnęła i przysunęła do zakratowanego okienka, rozważając, kiedy raczą sobie o niej przypomnieć właściciele tego, jakże luksusowego, „kurortu”. Zamknięciem odpłacali za chęć pomocy? Ona im pokaże! A gdy tylko przyjdą tu, gdy tylko błagać ją zaczną o informacje…
O tak… Zwróci z nawiązką…

***

- Długo kazałeś na siebie czekać, Ivrest.
Bard skłonił się niedbale, mało widać przejęty swoim spóźnieniem. Nieprzepisowy był uśmiech, goszczący na jego ustach. Uśmiech, który oznaczać mógł wiele. Lecz na pewno nie służalczość.
Arden nie wstał. Ciemnymi oczyma przypatrywał się niebu, zdawało się, że nowoprzybyły jest mu równie obojętny, co kot miauczący w rogu komnaty. Kot wspomniany był rudy i chudy, a lata świetności z pewnością miał już za sobą - młodość została tylko wspomnieniem, a myszy coraz częściej wymykały mu się z łap. I nie musiały trudzić się przy tym zanadto. Zwierzę przypominało swojego właściciela. Może poza jednym faktem… Mimo wieku Arden wciąż potrafił dopaść. Dopaść szybko i wrednie skutecznie.
- Ważne sprawy zatrzymały. Od lat kilku miasta nie widziałem, a nieco się w nim zmieniło. Otwarty niedaleko za…
- Daruj sobie. Nie wezwałem cię tu, by słuchać potoku kwiecistej wymowy – powiedział mężczyzna, przerywając śpiewakowi. Odwrócił się wolno, spojrzał na blat stołu, przy którym siedział. Liczne pergaminy leżały ułożone równo, równolegle do nich położono pióro i kałamarz. Kielich, pusty i błyszczący nieznacznie, stał równo po środku koronkowej serwetki. „Brakuje tylko włóczki i ręcznie robionych rękawiczek” – pomyślał Ivrest, który podążył za wzrokiem gospodarza. Wystrój całego pomieszczenia nieodmiennie przywodził trubadurowi na myśl pokój jego świętej pamięci matki. Aksamitne zasłony, schludne rzędy książek. Wszystko postawione na swoim miejscu, a tak dokładnie, że wchodząc miało się niemiłe wrażenie, że pomieszczenie to jest martwe, w żadnym z przedmiotów nie ma życia. Również w nieruchomym mieszkańcu, statule, pozostawionej na krześle dla żartu. By przestraszyć nieuważnego przechodnia.
Skutek został osiągnięty.
- Po co mnie więc wezwałeś? – zapytał bard. Pieczęcie oddał dzień wcześniej. A innej sprawy, jak sądził, Arden mieć do niego nie mógł.
- Mae.
Odpowiedź krótka. Pozbawiona emocji. Spokojna i wyważona. I z całą pewnością nieoczekiwana.
- Co z nią? Gdy ostatnio widziałem ją tutaj…
- To spotkanie mnie nie interesuje. Za to ostatnie… Proszę, opowiadaj, bardzie. Za to ci przecież płacą.
Ivrest wzdrygnął się. Arden wiedział. A nie powinien był wiedzieć.
- Kazała list przekazać. Mam go tutaj, zaraz więc obowiązek wypełnię, i…
- Nie o to pytam.
Opowiedział. Choć nie było czego opowiadać. Opisał jej wygląd, dodał kilka własnych wniosków. Rozmowę pominął. Z przyzwyczajenia, bowiem nie padły słowa, które mogłyby jej zaszkodzić. Mężczyzna nie pytał. Wiedział.
- List.
Nie był to nawet rozkaz. Suche polecenie. Zapieczętowany pergamin bez słowa padł na stół. Przetoczył się lekko, obrócił, zatrzymując tuż przy skraju blatu. Sięgnęła po niego ręka sękata, żółtawa. Niezbyt piękna.
Podczas lektury nic nie zmieniło się na nieruchomej twarzy. List był krótki. Ivrest pamiętał jego treść dobrze. Wystarczająco dobrze, by teraz wzdrygnąć się mimowolnie. Wiedział. Wiedział, jakie słowa zaraz padną.
Nie przeliczył się.

***

- Te! Pyskata!
Mae potrząsnęła głową, spojrzała w kierunku, z którego dobiegał głos. Strażnik stał tam, ukazując w nieszczerym uśmiechu zepsute zęby, opierał się tłustym ramieniem o pobliską ścianę. Jednak obok niego…
- Masz szczęście, smarkulo. Ten zacny jegomość… przekonał mnie, że jednak nie ma co cennego miejsca w loszku na takie nic nie znaczące szkaradztwo tracić. Wynocha.
Zadzwonił klucz, zgrzytnęły otwierane drzwi. Wstała z cienkiego siennika, odrzuciła głowę do tyłu, dumnie wyprostowała plecy. Szybko jednak skarciła się w duchu. Nie w ten sposób… Pochyliła się na powrót, niezdarnie przeszła kilka kroków, potykając się przy tym. Strażnik zarechotał. Nie obchodziło jej to.
- Edgar. Skąd wiedziałeś, że ja…
Zaczęła, a głos drżał jej lekko. Wspomniany mężczyzna podał jej rękę, pomógł przejść przez nierówny próg, przekonany zapewne, że dziewczyna znów się zachwieje.
- Chodźmy, na zewnątrz porozmawiamy.
Posłusznie podążyła za nim. Minęli inne cele, równie nieciekawe jak ta, z którą dane jej się było bliżej zapoznać, później korytarz – wąski i brzydko urządzony, odpychający zdrapaną ze ścian farbą. Pachniało tu nieprzyjemnie, zapach nieodmiennie kojarzył się ze starą, zatęchłą piwnicą.
- Gdzie jest Sara?
Zapytała, gdy tylko o jej policzek otarły się promienie słońca, a gwar ulicy na moment pozbawił tchu.
- Zajmuje się swoimi, niecierpiącymi zwłoki sprawami – jego zęby błysnęły w znanym już, ładnym uśmiechu. – Nie musisz się martwić, jest na tyle dorosła, że poradzi sobie bez problemu. Ty natomiast… Powiedź mi, moja droga, czego szukałaś w niedawno opuszczonym przez nas gmachu?
- Zgubiłam się… Tutaj, niedaleko, mieszkała kiedyś znajoma mojej matki. Chciałam ją znaleźć, wpadłam jednak na strażnika, i…
- I on, bez żadnego powodu, zaciągnął cię do lochów?
Spuściła głowę jeszcze niżej. Kłamstwa, mniejsze i większe… Zawsze można jakoś wybrnąć. W każdej sytuacji. Trzeba poczekać jedynie na właściwy moment, rozegrać partię tak, by być górą. Panować nad sytuacją.
- Mae. Ten uprzejmy, stojący przy bramie jegomość stwierdził, że jesteś szpiegiem i chciałaś dostać się do siedziby tutejszej Szajki Oszustów, Złodziei i Sukinsynów. Chciałbym więc wiedzieć, skąd wyciągnął te wnioski.
- Ja… No dobrze! Skoro musisz wiedzieć… - Odetchnęła głęboko. – Zawsze byłam ciekawa, jak wygląda ta ich twierdza. Wiesz, ile się nasłuchałam o zabezpieczeniach, szyfrach i czarach, którymi obłożono każdą komnatę? I teraz, gdy miałam okazję…
Nie dokończyła, bowiem przeszkodził jej w tym gromki śmiech towarzysza. Wszystko wskazywało na to, że jej odpowiedź doprowadziła go do łez rozbawienia. Uśmiechnęła się w duchu, na twarz przywołując maskę urażonej dumy.
- Nigdy nie byłeś czegoś ciekawy?! – fuknęła, z mieszaniną złości i smutku.
- Byłem, nad wyraz często – odezwał się, uspokoiwszy na tyle, by wypowiedzenie jakichkolwiek słów nie graniczyło z cudem. – Chociażby teraz… Jestem niezmiernie ciekawy, czy dasz się zaprosić na, powiedzmy, obiad. Słyszałem co nieco o pobliskiej karczmie. Więc?
- Z przyjemnością.

***

Zmięła w dłoni pergamin, prychnęła i na plecy odrzuciła jasne kosmyki prostych włosów. Zmrużyła oczy wściekle. Ta smarkula. Głupie dziecko. Nic nie znacząca, brzydka, nieinteligentna dziewka! A on wybrał.. ją właśnie? Tak, na pewno! Przecież nie ma go tutaj, siedzi gdzieś z tą kretynką, idiotką…
Zacisnęła powieki. Ogień w kominku trzaskał głośno, za oknem wył wiatr. Ona jednak nie słyszała. Myśli uparcie krążyły wokół jednego słowa: przegrała.
Przegrała, przegrała, przegrała!
Cały pokój wirował. Płomień świecy odbijał się w pustej butelce, przybierał monstrualne kształty. Cień na ścianie nabierał nagle realności, wyciągał ku kobiecie ręce, długie, kosmate ramiona. A firanki… Drgały, poruszane jakby oddechem kryjących się za nimi niebezpieczeństw.
Pokój wirował.

***

Zwężone w świetle źrenice, otoczone aksamitną, ciemną zielenią zniknęły na moment pod powiekami. Z ust mężczyzny wyrwało się ciężkie westchnienie, a cisza w pokoju z większą mocą naparła na uszy. Nie było w niej jednak nic dziwnego. Teraz, w środku nocy, nieliczni tylko wartownicy przechodzili się przed Gmachem, pełniąc swoje obowiązki.
Lenth. Królestwo, któremu pomoc była niezbędna do przetrwania. Pomoc, którą miał się stać on i jego organizacja. Co jednak może jeden człowiek? Co dają układy, gdy nie poprze się ich odpowiednią ilością złotych, brzęczących argumentów? A te z kolei – skąd wziąć? Z braku możliwości operował dotąd szczątkami informacji, mało ważnymi faktami i nic nie znaczącymi postaciami, które przekupić się dały niezbyt pokaźną sumą. Coś jednak osiągnął… Nie było to wiele. Ba, ciężko nawet powiedzieć, by osiągnięcia te miały jakikolwiek oddźwięk we „wielkim świecie”. Był jednak dumny. Lenth istniało. Istniało, choć istnieć ze strony technicznej nie miało prawa. Zbyt wiele było nieporozumień, dawnych waśni i nagięć. Zbyt wiele ościennych państewek i królestw, czekających tylko na moment, by zagarnąć kolejne ziemie…
Chciał jednak osiągnąć więcej. Znalazł nawet sposób – mariaż króla Saverta z sedaryjską księżniczką. A raczej jej dublerką, o której istnieniu jakiś czas temu się dowiedział. Zmieniłoby to wszystko. Sedaria… Szczęśliwy władca, szczęśliwi poddani… Dobrobyt, obfitość, możliwość rozwoju. Sielanka. Jednak, nie wyszło… Podstawione dziewczę zniknęło, choć – podobno – widziano je czas jakiś temu tu. W stolicy.
Powinien był to przewidzieć. Zresztą, nawet gdyby się dziewczynę znalazło, problemów wciąż pozostawało wiele. Czy zgodziłaby się współpracować? Jeśli nie – jak skłonić ją można by do tego? Czy z kolei usunięcie prawdziwej księżniczki nie okazałoby się niemożliwe?
Nie. Nie miało prawa się udać. A to, że była to jakaś… malutka… szansa? Będą i następne.
Inaczej wszystko skończy się, a Lenth pozostanie wspomnieniem. I nie można pocieszyć się nawet myślą, że wspomnieniem pięknym – byłoby to bowiem grubymi nićmi szyte kłamstwo.

***

- Piłaś.
- I co z tego?
Podniosła na niego wzrok, gwałtownym gestem odsunęła sprzed twarzy butelkę i kilka kieliszków. Cały stół zastawiony był zawartością półek – kryształowe flakony, szklanki, kielichy… Szkło, we wszelkich formach. Odbijało światło, mieniło się, przyciągało wzrok. Sara zawsze miała słabość do blasków, gry świetlistych iskierek na gładkich powierzchniach. Po podłodze walały się książki – jakby w złości strącone z pobliskiego regału, kilka innych przedmiotów dotrzymywało im towarzystwa, a szkarłatna zasłona – zerwana z okna – niczym dywan rozpościerała się tuż przy wejściu.
Sara siedziała przy stole. Siedziała długo, teraz już trzeźwiejsza, choć – paradoksalnie – jeszcze mniej zdolna do racjonalnych działań. Noc była długa. Poranek trwał całe wieki. A teraz, w południe, wszystko przestało mieć znaczenie.
- Nic. Prócz tego, że zdaje mi się, iż miałaś na dzisiaj jakieś plany.
- Już nie mam.
Uśmiechnął się w odpowiedzi bezczelnie. Za ten uśmiech zabiłaby go… Gdyby to jednak nie wiązało się z koniecznością wstania, podniesienia ręki, wykonania jakiegokolwiek gestu. A na to nie miała sił. Spuściła wzrok, który zawisł gdzieś w okolicach paleniska.
- A gdzie chęci do życia? Gdzie choćby jad, z ust twych tak często się sączący? – odezwał się po chwili, podnosząc jedną ze szklaneczek i wolno obracając ją w dłoni.
- Idź do diabła.
- Pójdę, co do tego możesz być pewna. Ale jeszcze nie dziś – roześmiał się, patrząc na nią przez lekko zaciemnione szkło. Nie drgnęła nawet. Edgar stał się istotą z innego świata, tak jak i meble, jak i panujący wokoło bałagan, krzyki dzieci za oknem i stukot stóp piętro wyżej. Wszystko odpłynęło, zostawiając za sobą jedynie poczucie beznadziei. Nie miało sensu robienie czegokolwiek. Wszak z góry wiadome było, że wcześniej czy później dopadnie nas Porażka, uśmiechnie się szeroko, pokręci głową – aż zawirują jej ogniście rude loki – i słodko stwierdzi, że dawno się nie widzieliśmy. A ona nie lubi rozstawać się z nami na tak znaczne okresy.
- Czego ode mnie chcesz?
- A czegóż mogę chcieć od starej kompanki? – odpowiedział pytaniem na pytanie, lekko oparł się o ścianę, całkiem swobodny. Nie zważał na jej stan. Zbyt dobrze znał jego przyczynę, by przejmować się kolejnym efektem kobiecej nadinterpretacji. Zresztą, Sara zawsze była chwiejna. Dziś, jutro… Wcześniej czy później jej przejdzie to „załamanie”. Zabawne, jak to słowo było nieadekwatne, a jednak właściwe.
- Wracaj do smarkatej – wyrwało jej się nieopatrznie.
- Wrócę. Tyle, że nie teraz. Przecież dla ciebie czas również znajdę – zaprezentował białe zęby po raz kolejny, powodując tym zwężenie się jej oczu. Przez myśl zdążyło mu jeszcze przejść, że ta kobieta jest nad wyraz przewidywalna.
- Wyjdź.
Znów jedno słowo. Jak gdyby wypowiedzenie całego zdania było wyzwaniem nad siły.
Nie wyszedł.
Niespiesznie przestąpił krok do przodu, odłożył szklaneczkę i odsunąwszy je nieco, usiadł na krześle, naprzeciwko niej. Wyciągnął rękę – kobieta cofnęła się momentalnie – lecz on sięgnął jedynie po leżący przed nią, zmięty pergamin. Rozprostował go wolno, przebiegł wzrokiem treść.
- Zdawało mi się, że jesteś rozsądniejsza. Jak to się człowiek może po latach zawieść…
Milczała.
- Bo wiesz, Saro… Do tej pory zdawało mi się, że potrafisz oddzielić sprawy zawodowe, od osobistych. A tutaj widzę…
- Zostaw mnie w spokoju. Nie chcę tego słuchać.
- Jednak będziesz.
Jeszcze jedno spojrzenie. Bezczelny uśmiech.
Wstała gwałtownie, strącając kilka przedmiotów ze stolika. Szkło uderzyło o podłogę, rozprysło się na tysiące kawałeczków, niczym kropelki wody zraszające spragnioną ziemię. Zamigotały w nich promienie światła, przez moment wszystko zdawało się być nieruchomym… Później jednak Sara zdecydowanie ruszyła ku drzwiom, nie oglądając się za siebie. Po chwili został po niej jedynie trwający w powietrzu trzask i tupot stóp na schodach.
Edgar nie poruszył się. Z lekko uniesionymi kącikami ust podziwiał świetlne wzory przed sobą. Mało go obchodziło, co Sara zrobi. Wszak widział już o wiele więcej, niż kobieca zazdrość.

***

- Kto tutaj jest?
Mae zerwała się, zacisnęła dłoń na poręczy krzesła. Jej wzrok błądził po ginących w cieniu kątach, przesuwał się przez otulone mrokiem szafy, stolik. Zatrzymał na moment na rozedrganej zasłonie, poruszanej wpływającymi do środka, zimnymi powiewami nocnego powietrza. Było pusto. Pusto i bezpiecznie.
Ona jednak pewna była, że cos jest nie tak. Mówiło jej to przeczucie, mówiło skrzypienie podłogi – które to właśnie ją obudziło. Jej sen był lekki. Nieraz to błogosławiła.
Otuliła się szczelniej w koc, odetchnęła głębiej. Później usiadła, opierając się o ścianę. Czekała.
Nie przyszło jej czekać długo.

***

Dozorcy zdawało się, że obudził go krzyk. Zerwał się z pościeli, niespokojnie spojrzał na żonę. Ta jednak spała spokojnie. Mężczyzna zamrugał kilka razy oczami. Czyżby przyśniło mu się tylko? Tak, na pewno. Co złego mogło stać się tutaj?
Nie wiedział, jak bardzo się myli. Jednak niedługi czas potem, rankiem, przyszło mu tłumaczyć się gęsto Strażnikom. Morderstwo w jego oberży… Szanowanej i spokojnej. Dotąd jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by…
Na szczęście to dziewczę nie było nikim ważnym. W zasadzie, to nikt jej tutaj wcześniej nie widział. Skończyło się na niemiłych pytaniach, kilku ogólnych informacjach i późniejszym niesmaku.
Położył się tego dnia wcześniej. Nie myślał o wydarzeniach poprzedniej nocy. Czy one
***

Ivrest zatrzymał się na rozstajach dróg, uderzył smętnie w struny lutni. Mae, dziewczyna-zagadka, miała pozostać zagadką nierozwiązaną. A zapowiadało się tak interesująco! Gdyby sprawa rozwinęła się, jak nic byłby materiał na balladę.
Niestety, arcydzieło nie miało szansy powstać. Kto bowiem zechciałby słuchać o małolacie, która chciała się uwolnić spod wpływów i nieopatrznie podpisała na siebie wyrok? I do tego zakończenie, tak mało obiecujące… Chociaż… Do końca nie miał pewności, czy nie dałoby się tu wpleść wątku romansowego. Ta blondyna, którą widział z nią w karczmie – która teraz zdawała się być wspomnieniem bardzo odległym. Morderstwo z zazdrości, rozpacz kobiety wzgardzonej i jej bezlitosna zemsta.
Tak. To miało szansę poruszyć słuchacza.

Ballada rzeczywiście powstała. Jednak nie osiągnęła przewidywalnego sukcesu. Bard zniósł to z podniesioną głową i wrócił do śpiewania o spełnionej miłości. Ten temat nie nudził się nigdy szlachciankom, wieśniaczkom i innym naiwnym, młodym istotom.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lunarie Srebrzystooka
Kapłanka i Czarownica



Dołączył: 26 Kwi 2006
Posty: 1395
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: Laurelindorenan

PostWysłany: Pon 0:12, 12 Mar 2007    Temat postu:

Hmm... przeczytałam od nowa wszystkie 3 części opowiadania, aby mieć pełniejszy obraz do oceny i pozwolisz złotko, iż wyrażę swą ogólną opinię :]

Po pierwsze- styl pisania jest jak zwykle świetny. Niezwykle plastyczne opisy, fantastycznie odmalowane charaktery postaci.
Jednak w części trzeciej momentami składnia jest aż przesadzona, staje się niegramatyczna, co psuje efekt i sprawia wrażenie, jakby była wymuszona.
Poza tym całość na kilometr zalatuje Sapkowskim- ale to zapewne wiesz. Moim zdaniem Ivrest nie różni się niczym od Jaskra, no, oprócz imienia. Każdy, kto miał okazję czytać 'Wiedźmina' na pewno to zauważy.
Wydaje mi się, że za dużo jest tych 'paragrafów', co dezorientuje. Opowiadanie jest za bardzo rozłożone na elementy i ma nieco zbyt wiele wątków- przez co jego ogólny sens i cel ujawnia się dopiero na samym końcu, a będąc w trakcie czytania ogólnie mówiąc trudno go sprecyzować. Opis odwiedzin Ivresta w tej jakiejśtam wsi, gdzie była ta podrywająca go pannica na przykład ma się nijak do całej historii, według mnie- jest świetny, Sapkowskowaty, Jaskrowaty, ale raczej nic większego nie wnosi do całości. Człowiek praktycznie nie ma pojęcia, kto jest najważniejszym z drugoplanowych bohaterów- Edgar, Sara czy Ivrest. Przesadnie zamieszane.
Hmm... początki paragrafów stylistycznie są jakby według jednego schematu, choć opisują coś innego i to bywa nużące. To tak wtrącę.

Ogólnie rzecz biorąc, opow. jest ciekawe, patrząc obiektywnie- chętnie przeczytałabym coś takiego. Mogło by być dłuższe, co przynosiłoby więcej przyjemności z czytania i pozwalało by lepiej rozwinąć ogólny wątek :]

Jeszcze tylko dwa pytania:
1. Jaki morał wynika z tej historii? Very Happy

2. Czy w czasach okołośredniowiecznych używano farby do malowania ścian? Pies


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rathes Shilene
Pani Cienia



Dołączył: 26 Kwi 2006
Posty: 1550
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/777
Skąd: ...z dawnego uśmiechu

PostWysłany: Pon 13:10, 12 Mar 2007    Temat postu:

Mogli używać, czego im nakażę używać, bo to moja inwencja Razz

A Ivrest nie jest do końca taki Jaskrowaty. Tyle tylko, że to i to kobieciarz i bard. Ale wydaje mi się, że jednak przesadą byłoby stwierdzenie, że zerżnęłam. Bo nie zerżnęłam Razz

Z tą składnią to nie mam pojęcia, o co Ci chodzi. Luna, wybacz - ale naprawdę nie wiem Very Happy Ja tak po prostu.. piszę. Po swojemu. I już. Moja polonistka nazywa to "poszukiwaniem swojej drogi" i daje mi szóstki Razz

A odnośnie wątków i podziału. Lubię zamieszanie. Lubię niejasności. W zasadzie to, co ważne, staram się tłumaczyć, a niektóre fragmenty dodane są po to, by uwydatnić charakter danej postaci. Taka skłonność.

Morał sobie znajdź sama Razz Bo ja wiem, jaki on jest, ale do tego trzeba dojść samemu Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Osada Fantasy... Strona Główna -> Ruiny Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1